Zawahała się przez moment.
- To uczciwy układ. - Dobrze. A więc gdzie jesteś? Mieszkasz w domu ze swoim starym? - Na razie. To go zirytowało, ale nic nie powiedział. - Postaraj się wydobyć coś od sędziego. - Próbowałam, wierz mi. - Podeszła do krawędzi ganku i patrzyła na pole, gdzie trzy najlepsze klacze Nevady skubały trawę, a ich boki błyszczały w ostatnich promieniach słońca. - I? - Och, równie dobrze mógłbyś rzucać śnieżkami w ogień. - Wobec tego będziemy musieli spróbować czegoś innego. - Jestem zwarta i gotowa. Spojrzał na nią przeciągle. - W to nie wątpię. Serce Shelby miotało się w klatce piersiowej jak oszalałe. Co on, u diabła, sobie myślał, flirtując z nią, całując ją, zachowując się jak podrywacz? - No, to bierzemy się do roboty - powiedziała, udając, że nie widzi muskularnych ramion Nevady, jego opalonej, nagiej piersi i wyraźnie zarysowanych mięśni brzucha. Postanowiła też sobie, że pozostanie obojętna na widok ciemnych włosów porastających jego pępek tuż przy dżinsach, zdecydowanie zbyt nisko opinających jego biodra. - I może coś byś na siebie włożył, hm? - Zakłopotana? - zagadnął, szczerząc bialutkie zęby w bezczelnym uśmiechu. - Możesz sobie pomarzyć, Smith. - A żebyś wiedziała. O Boże. Spojrzeli na siebie. Światło słoneczne gasło. Przez krzewy mesquite i cedry skradał się zmierzch. Świerszcze już zaczęły swoją nocną pieśń. Shelby dostrzegła w oczach Nevady chęć uwiedzenia jej - chęć niepohamowaną, autentyczną i potężną. - Może lepiej nie mówmy o tym - powiedziała, marząc, żeby jej głos był mniej schrypnięty, a gardło nagle nie zrobiło się suche niczym zachodnio-teksański wiatr. Patrzył na nią, krzywiąc usta. Przez chwilę myślała, że znowu ją pocałuje. W oczekiwaniu na ten pocałunek wstrzymała oddech. Nagle poczuła duszność w płucach. Przeszedł przez ganek i otworzył przed nią podniszczone drzwi, które zaskrzypiały jakby w proteście. 42 - Wejdź, Shelby. Zafunduję ci piwo i wszystko obgadamy. - Piwo sobie daruję. Lepiej zajmijmy się planem odnalezienia naszej córki. - Jak sobie życzysz. Jakoś w to wątpiła. Nevada nigdy nie należał do osób, które słuchają poleceń; właśnie ta cecha charakteru sprawiła, że utracił policyjną odznakę. Weszła do środka, a za nią, z wywieszonym ozorem, Crockett, i, Nevada niemal bezszelestnie. - Mam black velvet albo Jacka danielsa - zaproponował, otwierając staromodną szafkę przy frontowych drzwiach. - Mowy nie ma. Wyciągnął opróżnioną w połowie butelkę, whisky. - Perrier? Chardonnay? - Bardzo śmieszne. Weźmy się do roboty. - Dobrze. - Odstawił butelkę, a ona rozejrzała się po małym pomieszczeniu. Było czyste, ale dawno nieremontowane; meble pochodziły mniej więcej z 1980 roku albo jeszcze dawniejszych czasów. Na stoliku walały się gazety i magazyny z poobgryzanymi rogami. Nevada zaprosił swojego gościa na niegdyś brązową kanapę - i dokładnie w tym momencie zadzwonił telefon. Nevada pomaszerował do kuchni, chwycił słuchawkę, zanim zabrzmiał trzeci dzwonek, i powiedział krótko: Smith. Powoli sadowiąc się na skórzanym oparciu kanapy, Shelby widziała, jak sztywnieje każdy mięsień jego ciała. - Która wyspa? - zapytał. Rozejrzał się, gdzie jest Shelby, i odtąd nie spuszczał z niej wzroku. Poczuła, że po plecach ścieka jej strużka potu. - I już nie praktykuje? - zapytał Nevada. Serce bił jej jak młotem. Czyżby mówił o doktorze Pritcharcie? Natychmiast się poderwała i podbiegła do Nevady; mnóstwo pytań cisnęło jej się na usta.