– Na pielgrzymkę? – z szacunkiem upewnił się urzędnik. – W samą porę, póki mrozy nie

  • Sydonia

– Na pielgrzymkę? – z szacunkiem upewnił się urzędnik. – W samą porę, póki mrozy nie

17 August 2022 by Sydonia

chwyciły. Może zechce pani od razu zarezerwować hotel? – A jaki mi pan doradzi? – spytała podróżniczka. – Niedawno jeździła tam małżonka burmistrza z córką, zatrzymały się w „Głowie Holofernesa” i bardzo sobie raczyły chwalić. – „Głowa Holofernesa”? – Dama zmarszczyła nosek. – A jakiegoś innego nie ma, mniej krwiożerczego? – Czemu nie, łaskawa pani. Jest. Hotel „Arka Noego”, pensjonat „Ziemia Obiecana”. A która z dam ma życzenie całkiem od płci męskiej się odgrodzić, staje w „Pannie Czystej”. Jak najprzyzwoitszy zakład, dla szlachetnych i zamożnych pątniczek. Opłata niewysoka, ale od każdej z przyjezdnych oczekuje się ofiary na skarbiec klasztorny, nie mniej niż setki rubli. Która zaś daje trzysta albo więcej, zostaje zaszczycona osobistą audiencją u archimandryty. Ta ostatnia informacja zdaje się bardzo zainteresowała przyszłą pątniczkę, która otworzyła nowiutką torebkę, wyciągnęła plik banknotów (wciąż jeszcze całkiem pokaźny) i zaczęła liczyć. Urzędnik obserwował tę procedurę dyskretnie i nabożnie. Przy pięciuset rublach klientka przerwała liczenie i beztrosko powiedziała: – Dobrze, niech będzie „Panna Czysta”. – I schowała pieniądze z powrotem do torebki, nie doliczywszy ich do końca. – Służącą ulokuje pani w swoim pokoju czy oddzielnie? Dama z wyrzutem pokiwała miedzianymi kędziorami: – Jak można? Na pielgrzymkę ze służącą? To jakoś nie po chrześcijańsku. Wszystko będę robić sama: i ubierać się, i myć, i może nawet czesać się. – Pardon. Cóż, nie wszystkie panie są tak skrupulatne... – Urzędnik zaczął szybko wypełniać blankiet, zręcznie maczając stalówkę w kałamarzu. – Na jakie nazwisko każe pani wypisać rachuneczek? Pątniczka westchnęła i – nie wiedzieć czemu – przeżegnała się. – Proszę pisać: „Wdowa Polina Andriejewna Lisicyna, dziedziczna szlachcianka guberni moskiewskiej”. Notatki z podróży Skoro już bohaterka naszej opowieści, zrzuciwszy habit, przybrała sobie nowe imię, my też będziemy odtąd tak ją nazywać z szacunku dla godności zakonnej i dla uniknięcia świętokradczej dwuznaczności. Szlachcianka to szlachcianka, Lisicyna to Lisicyna, w końcu – ona wie lepiej. Tym bardziej że – jak wszystko wskazuje – w swoim nowym wcieleniu córa duchowa zawołżskiego arcypasterza czuła się nie gorzej niż w poprzednim. Nietrudno było zauważyć, że podróż wcale jej nie nuży, tylko przeciwnie – sprawia przyjemność i zadowolenie. Jadąc pociągiem, młoda dama życzliwie popatrywała przez okno na opustoszałe niwy i jesienne lasy, które jeszcze nie w pełni zrzuciły pożegnalny strój. W agencji turystycznej, jako dodatek do innych zakupów, pani Polina otrzymała śliczny aksamitny woreczek do robótek. Teraz wygodnie ułożyła go na piersi i skracała sobie czas, robiąc na drutach wdzianko z merynosowej wełny, które z całą pewnością przyda się przewielebnemu Mitrofaniuszowi w zimowe chłody, zwłaszcza po ciężkiej sercowej chorobie. Robota była bardzo trudna, z ciągłym przechodzeniem od boucle do ściegu pończoszniczego, z barwnymi wstawkami, i szła jej niesporo: oczka układały się nierówno, kolorowe nitki zbyt się ściągały, przez co kosił się cały ornament, jednakże samej pani Lisicynej jej dzieło najwyraźniej się podobało. Co chwila przerywała pracę i przechylając głowę, oglądała niezgrabny twór własnych rąk z widocznym zadowoleniem. Kiedy podróżniczce nudziła się robótka, brała się do lektury, przy czym potrafiła oddawać się temu zajęciu nie tylko w spokojnym wagonie kolejowym, ale także w podrygującym omnibusie. Czytała dwie książki na zmianę, jedną w najwyższym stopniu odpowiednią na pielgrzymki – Zarys moralności chrześcijańskiej Teofana Rekluza, a drugą bardzo dziwną – Podręcznik balistyki strzeleckiej. Część druga, ale każdą z równą uwagą i zainteresowaniem. Wsiadłszy w Modrooziersku na pokład parowca „Święty Wasilisk”, Polina Andriejewna w pełnej mierze ujawniła jedną z najważniejszych swoich cech – niepohamowaną ciekawość. Obeszła cały statek, porozmawiała z mnichami-marynarzami, popatrzyła, jak młócą wodę

Posted in: Bez kategorii Tagged: puszyste kotlety mielone, co znaczy vintage, najsłodsza rasa psa,

Najczęściej czytane:

Musieli naprawdę nieźle wszystkich zastraszyć.

- Dotarłeś do dzieci Loli? - Jej najstarszy syn zginął zadźgany nożem piętnaście lat temu. Najmłodszego sama Lola nie widziała od ośmiu lat, ale ja znalazłem ... [Read more...]

pochylony nad sobą cień, poczuć ciężar nagiego ciała.

- Ćśś - szepnął Diaz, podciągając jej koszulę nocną do pasa i rozchylając nogi. - Nie myśl. - Co... - zaczęła, a potem gwałtownie wciągnęła powietrze. Diaz ... [Read more...]

zawsze istniał pomiędzy nimi. Dawał pewne poczucie autonomii,

kontroli nad własnym życiem. Ale David był dobrze wychowanym, cywilizowanym człowiekiem, a Diaz... nie. On nie pozwolił jej zachować nawet ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 x.warszawa.pl

WordPress Theme by ThemeTaste